Jesień we mnie
Są takie dni, kiedy patrzę przez okno i widzę siebie w tej porze roku. W kolorach, które powoli gasną. W liściach, które już nie trzymają się gałęzi tak mocno jak latem. W wietrze, który przestawia wszystko po swojemu. To chyba dlatego jesień zawsze była mi najbliższa. Bo jest w niej coś z dojrzewania i coś z puszczania. Coś z kończenia i coś z zaczynania. Coś, co tak bardzo pasuje do mojego wnętrza.
Bywają we mnie dni pełne światła - jak te słoneczne, złote poranki, kiedy człowiek łapie nadzieję nawet nie wiedząc skąd. Ale są też dni szare, wilgotne, ciężkie. Dni, w których chciałabym owijać się w ciepły sweter nie tylko z zimna, ale i z potrzeby schowania uczuć.
Jesień we mnie to zgoda na zmianę. Na to, że nie zawsze będę kwitła. Że czasem muszę opaść, zatrzymać się, pobyć bliżej ziemi. Że potrzebuję ciszy tak samo jak potrzebuję światła.
To też czas przeglądania tego, co niosę: co jest jeszcze moje, co już mi ciąży, co powinnam zostawić, żeby móc pójść dalej.
Jesień we mnie jest cicha, ale nie smutna. Jest dojrzewaniem, nie końcem. Jest przygotowaniem na nowy początek, którego jeszcze nie widać, ale który — jak wiem z doświadczenia — zawsze nadchodzi. Bo nawet po najdłuższej, najciemniejszej jesieni… w końcu wraca światło.

Komentarze
Prześlij komentarz
Pozostaw po sobie ślad :) Będę wdzięczna :)