Zadumana tuż przed świętami

Jest taki moment tuż przed świętami, który lubię najbardziej. Nie Wigilia jeszcze, nie świętowanie, nie rozmowy przy stole. Tylko chwila zawieszenia. W domu niby wszystko już prawie gotowe. Coś jeszcze trzeba poprawić, coś doprawić, coś odłożyć na później. Ale tempo nagle zwalnia. Jakby serce mówiło: „Już wystarczy. Teraz usiądź”.

Ten dzień ma w sobie ciszę innego rodzaju. Nie taką całkiem spokojną, ale taką, która zapowiada coś dobrego. Ciszę oczekiwania. Lubię ten moment, bo on niczego ode mnie nie chce. Nie każe się spieszyć, nie wymaga idealnych przygotowań. Jest jak głęboki wdech przed czymś ważnym. Jak pauza, w której można jeszcze raz sprawdzić, co naprawdę ma znaczenie.

Tuż przed świętami łatwiej zobaczyć, że nie wszystko musi być dopięte. Że nie wszystko zależy ode mnie. Że czasem najlepszym przygotowaniem jest zatrzymanie się.

Dziś nie chcę już niczego poprawiać na siłę. Chcę pobyć w tym „prawie”. W niedoskonałości. W cichym oczekiwaniu, które nie jest puste — tylko pełne obietnicy.

Bo święta i tak przyjdą. A ja chcę wejść w nie nie zmęczona perfekcją, ale gotowa obecnością.

Komentarze