Zadumany wpis na dziś o tym, że czasem świecimy tak jasno, że innych boli wzrok

Zdarzyło mi się ostatnio usłyszeć, że „za bardzo się staram”. No wyobraź sobie. Człowiek robi robotę z serca, chce żeby dzieciaki miały fajny dzień, żeby papiery nie wołały o pomstę do nieba… a tu łup - spojrzenia spod brwi, komentarze typu: „Po co tyle robisz?” i to słynne: „Ty nam poprzeczkę podnosisz”. No więc tak sobie siedziałam ostatnio z herbatą i pomyślałam: czy naprawdę moją winą jest to, że nie umiem pracować byle jak? Jeśli już mam robić, to robię porządnie. Bo inaczej mnie swędzi sumienie. I kark. I wiesz co? Chyba już dorosłam do tego, żeby powiedzieć także całej reszcie świata, jeśli ma ochotę słuchać: To, że pracujesz z serca, nie jest problemem. Problem pojawia się wtedy, gdy zaczynasz udawać, że tego serca nie masz, tylko po to, żeby komuś nie było głupio.


Nie będę przepraszać za to, że mi zależy. Za to, że lubię dawać z siebie więcej, bo inaczej czuję się jak telefon na 2% - niby jeszcze działa, ale to już nie jest życie. 
Oczywiście, zawsze znajdzie się ktoś, komu przeszkadza czyjś entuzjazm. Ludzi boli nie to, że robisz coś dobrze. Ich boli to, że przypominasz im, że oni też mogliby… ale im się nie chce. I to nie jest Twój ciężar.

A jeśli jesteś w podobnej sytuacji, to powiem Ci coś z pełną czułością i odrobiną świętego humoru: Świeć dalej. A jak ktoś zasłania oczy, to jego problem, nie Twój. Twoje dobre serce nie jest konkurencją - ono jest świadectwem. I pamiętaj: kiedy robisz to, do czego jesteś powołana, nikt nie ma prawa kazać Ci się zmniejszać.

A na koniec jeszcze jedno, takie moje, z wczorajszego spaceru: „Kto pracuje z serca, ten zawsze wygląda na winnego - ale tylko w oczach tych, którzy dawno serce wyłączyli.” Trzymaj się ciepło. I rób swoje. Bo naprawdę robisz dobrze.

Komentarze