Biuro przesyłek niedoręczonych — Natasza Socha o listach, które czekają… i o ludziach, którzy czasem czekają jeszcze dłużej

Czytając tę powieść, miałam wrażenie, że ktoś otworzył przede mną małe, literackie pudełko pełne ludzkich historii. Nie zawsze idealnych, nie zawsze prostych, ale prawdziwych. I nagle okazało się, że te wszystkie listy - te niedoręczone, zapomniane, odłożone na później - mają w sobie więcej życia niż niejeden świadomie napisany SMS.

Natasza Socha świetnie pokazuje, jak jedno niepozorne miejsce może stać się punktem, w którym zbierają się czyjeś niespełnione pragnienia i nieodpowiedziane pytania. „Biuro przesyłek niedoręczonych” to nie tylko świąteczne dekoracje i klimat grudnia. To ludzie, którzy zgubili drogę do siebie. To słowa, które nie znalazły odbiorcy na czas. To emocje, o których często mówimy dopiero wtedy, gdy już trochę za późno.

Czytając, łapałam się na tym, że kibicuję bohaterom jak własnym znajomym. Że chcę, by w końcu coś im się udało, by jedno z tych symbolicznych „niedoręczeń” zamieniło się w odpowiedź, przeprosiny, przytulenie albo choćby w uśmiech, który potrafi uratować dzień.

Ale najbardziej spodobało mi się to, że Socha nie robi z tej historii cukrowej bombki. Humor i ciepło są, ale jest też prawda — taka, którą łatwo przeoczyć między zdaniami: czasem to my sami jesteśmy nadawcą i adresatem własnych niewysłanych słów.

Po skończeniu tej książki miałam ochotę otworzyć szufladę, wyciągnąć stare listy, bilety, zapiski… i zobaczyć, czy przypadkiem jakieś moje „niedoręczone” sprawy nie proszą o trochę światła.

„Biuro przesyłek niedoręczonych” to opowieść, która otula, ale też lekko szturcha - tak, żeby człowiek zastanowił się, komu chciał kiedyś coś powiedzieć, a jednak nie powiedział. I może właśnie dlatego zostaje na dłużej. Bo każdy z nas ma jakiś list, który nigdy nie dotarł tam, gdzie miał dotrzeć - dosłownie albo całkiem symbolicznie.

Komentarze