Mgła za oknem, mgła w myślach

Rano świat zniknął. Zasnuła go mgła — gęsta, mleczna, cicha. Drzewa straciły kontury, domy rozpłynęły się jak wspomnienia. Nawet dźwięki brzmią dziś inaczej, jakby ktoś przykrył ziemię grubym, miękkim kocem. Lubię ten stan zawieszenia. Nie trzeba się spieszyć, nie trzeba nic udowadniać. Można po prostu być. Patrzeć, jak świat chowa się za woalem i jak wszystko — nawet myśli — zwalnia.

Mgła zawsze miała w sobie coś symbolicznego. Kiedyś myślałam, że to tylko pogoda. Dziś wiem, że to też stan duszy.
Bo bywają dni, kiedy w głowie robi się tak samo gęsto jak za oknem.
Trudno wtedy coś zobaczyć wyraźnie. Trudno podjąć decyzję, zaplanować, działać. Ale może właśnie o to chodzi — żeby nie działać przez chwilę. Żeby dać sobie prawo do zatrzymania.

Nie zawsze trzeba wszystko wiedzieć, rozumieć, mieć jasno przed sobą.
Czasem warto po prostu zaufać, że za tą mgłą coś jednak jest — nawet jeśli tego jeszcze nie widać.

Kiedy siedzę przy oknie z kubkiem herbaty, patrzę, jak powoli znika sąsiedni blok, drzewa, niebo. I myślę, że tak właśnie wygląda życie – czasem nic nie widać, ale ono się toczy. Cicho, spokojnie, własnym rytmem.

Mgła uczy pokory.
Uczy cierpliwości.
I przypomina, że nie wszystko musi być ostre, wyraźne, zaplanowane.

Bo w tej miękkości, w tej niepewności, też można znaleźć spokój. Może nawet większy niż w słońcu.

Więc dziś nie będę robić nic.
Nie posprzątam, nie zaplanuję, nie nadrobię zaległości.
Pozwolę sobie na mgłę — za oknem i w myślach.

Bo czasem to, co najpotrzebniejsze, dzieje się właśnie wtedy, gdy przestajemy się starać.

Zaduszki w sercu

Listopad zawsze pachnie wspomnieniem. Jeszcze nie zima, ale już nie jesień. Mgła snuje się między domami, a w powietrzu czuć wilgoć, dym i coś, czego nie da się nazwać – może tęsknotę, może pamięć. Zaduszki to dla mnie nie tylko dzień, kiedy zapala się znicze i odwiedza cmentarz. To coś znacznie głębszego – coś, co nosi się w sobie, niezależnie od miejsca. Bo choć dziś nie idę już tą samą drogą między polami, nie słyszę szelestu liści pod nogami ani stukotu deszczu o kamienny krzyż, to wciąż czuję obecność tych, którzy odeszli.

Niektórzy mieli tylko chwilę, żeby być w moim życiu, a zostali na zawsze. Inni byli latami, ale odeszli tak cicho, że dopiero po czasie zrozumiałam, jak bardzo ich brakuje.

Dziś, zamiast jechać na wiejski cmentarz, zapalam świecę w oknie. Patrzę na jej płomień i myślę o wszystkich, których kochałam, i o tych, których już nie zdążyłam przeprosić, przytulić, pożegnać. Czasem wystarczy szept. Czasem wystarczy łza.

Nie trzeba wielkich gestów, by pamiętać. Nie trzeba miejsc. Wystarczy serce. Bo pamięć nie ginie – ona tylko zmienia kształt.

Czasem przypomina zapach starego płaszcza, który wisiał w sieni u babci. Czasem melodię, którą ktoś nucił przy pracy. Czasem słowo, które wraca w najmniej oczekiwanym momencie.

W dzieciństwie Zaduszki kojarzyły mi się z drogą, z chłodem, z poświatą tysięcy światełek na wzgórzu.
Dziś to raczej cisza mojego mieszkania, kubek herbaty i modlitwa szeptana w półmroku. Ale w tej ciszy też jest Bóg. I oni – wszyscy moi – są bliżej, niż myślę.

Bo może właśnie po to jest ten dzień – żeby zatrzymać się i poczuć, że nic nie znika naprawdę. Że nawet jeśli nie mamy już komu podać ręki, to możemy podać pamięć. A pamięć – to najpiękniejszy sposób, w jaki można kogoś przytulić.

Listopad – między ciszą a nadzieją

Listopad zawsze był dla mnie miesiącem szczególnym. Niby szary i chłodny, a jednak tak pełen emocji. To czas, gdy świat zwalnia, a my razem z nim. Wspominamy tych, którzy odeszli, uczymy się trwać w ciszy i szukać światła w codzienności. Dla mnie to miesiąc refleksji, ale też wewnętrznego porządkowania, jakby po burzach roku chciało się wreszcie usiąść i odetchnąć.

Przygotowałam tematy na każdy dzień listopada - takie, które pomagają zatrzymać się, pomyśleć, poczuć wdzięczność.

Tematy na każdy dzień listopada
  1. Światło znicza - o pamięci, która nie gaśnie.

  2. Cisza cmentarza - chwila zadumy nad przemijaniem.

  3. Listopadowe niebo - co czuję, gdy patrzę w szarość.

  4. Wspomnienie - o kim myślę najczęściej o tej porze roku.

  5. Dłonie - kogo chciałabym znów uścisnąć.

  6. Jesienny zapach wiatru - nostalgia i spokój.

  7. Słowo „pamiętam” - co dla mnie znaczy.

  8. Świece w oknie - światło, które ogrzewa duszę.

  9. Chwila ciszy - kiedy pozwalam sobie nic nie mówić.

  10. Koc i herbata - moje listopadowe rytuały.

  11. Niepodległość - czym dziś jest dla mnie wolność.

  12. Puste krzesło przy stole - o obecności w nieobecności.

  13. Szare dni - jak sobie z nimi radzę.

  14. Nadzieja - gdzie ją znajduję, gdy wszystko cichnie.

  15. Szum deszczu - dźwięk, który koi myśli.

  16. Jesienne porządki - w domu, ale też w sercu.

  17. Książka, do której wracam - jak plaster na duszę.

  18. Wdzięczność - za drobiazgi, które codziennie mam.

  19. Czas z sobą - czy potrafię być sama w spokoju.

  20. Zegar - jak odczuwam upływ czasu.

  21. List, którego nie wysłałam - słowa, które zostały we mnie.

  22. Ciepło dłoni przy kominku - o bliskości, której potrzebuję.

  23. Jesienna muzyka - dźwięki, które otulają.

  24. Światło w ciemności - o wierze, która nie gaśnie.

  25. Chwila dla duszy - modlitwa, myśl, czy wdzięczność.

  26. Uśmiech mimo wszystko - siła, której się uczę.

  27. Szare miasto - piękno ukryte w codzienności.

  28. Zimny poranek - zapowiedź nowego początku.

  29. Ostatnie liście - o tym, jak godzić się z przemijaniem.

  30. Czas oczekiwania - zapowiedź grudniowego światła.

Listopad to miesiąc ciszy i światła. Taki pomiędzy, między wspomnieniem a nadzieją, między chłodem a ciepłem serca. Uczy mnie zatrzymania, ale też zaufania, że po najdłuższej nocy zawsze przychodzi świt. Może właśnie dlatego lubię ten czas bo przypomina, że nawet w szarości można znaleźć spokój i sens.
Jeśli chcesz, potraktuj tę listę jak mały kalendarz wdzięczności. Zatrzymaj się na chwilę każdego dnia. Napisz jedno zdanie, zapal świecę, pomyśl o kimś, kto był ważny. Bo listopad jest po to, by pamiętać i wierzyć, że wszystko ma swój czas.

Jak przestałam myśleć za dużo (i zaczęłam pisać)

Zdarza Ci się mieć wrażenie, że Twoje myśli to stado wróbli po kawie? U mnie często tak. I wtedy zamiast je gonić - siadam, biorę długopis i pozwalam im same odlecieć… na papier. Nie, nie nazywam tego „pisemną medytacją” (brzmi zbyt jak z poradnika o świadomym oddychaniu). To raczej moja domowa metoda na to, żeby nie zwariować od nadmiaru wszystkiego. Kiedy piszę, świat zwalnia. Przestaję analizować, co było i co będzie. Jest tylko ja, kartka i kilka myśli, które wreszcie dają się złapać.

Jeśli chcesz spróbować, oto kilka moich nieświętych zasad pisanej ciszy:

Znajdź swój kąt spokoju.
Nie potrzebujesz klasztoru ani bambusowego lasu. Wystarczy kawałek stołu, herbata i moment, kiedy nikt niczego od Ciebie nie chce.

Ustal swoją „minutkę”.
Nie musisz od razu pisać godzinami. Wystarczy 5-10 minut dziennie. Serio. To mniej niż jeden scroll Instagrama.

Nie poprawiaj, nie oceniaj.
Pisz, co Ci przyjdzie do głowy. Nawet jeśli to brzmi jak bełkot. Czasem między jednym „nie wiem” a „mam dość” pojawia się coś ważnego.

Eksperymentuj.
Nie musisz od razu tworzyć poezji. Może to być lista wdzięczności, kilka pytań do siebie, krótkie zdanie, które Cię dziś poruszyło. Czasem samo „dziś było dobrze” wystarczy.

Nagradzaj się.
Po wszystkim zrób coś miłego - kubek kawy, spacer, albo po prostu… nic. Bo ta cisza po pisaniu to najlepszy deser.

Z czasem zauważysz, że takie krótkie sesje z długopisem działają jak odkurzacz dla głowy. Niby nic wielkiego, a jednak człowiek wraca do życia spokojniejszy. Więc jeśli dziś czujesz się jak otwarta zakładka z tysiącem myśli - spróbuj. Może się okazać, że cisza też potrafi mieć Twoje pismo.

Zło w garniturze - czyli dlaczego „Langer” zmusza nas do spojrzenia w lustro

Kiedy sięgnęłam po „Langera”, myślałam, że to będzie kolejny mocny kryminał. A dostałam coś zupełnie innego - podróż w głąb człowieka, którego nie sposób polubić, ale też trudno od niego odwrócić wzrok. Piotr Langer nie wymaga opisu - tak zaczyna się książka. I to zdanie wystarczy, żeby poczuć niepokój. Bo jeśli ktoś nie wymaga opisu, to znaczy, że już coś o nim wiemy. Albo że autor chce, byśmy wcale go nie poznali - tylko zobaczyli w nim coś znacznie bliższego, niż byśmy chcieli przyznać.

Mróz wchodzi w psychikę człowieka, który przekroczył wszystkie granice. Pokazuje, że zło nie zawsze rodzi się nagle. Czasem dojrzewa latami, karmione obojętnością, brakiem czułości, chłodem. Nie usprawiedliwia, ale zmusza, by spojrzeć głębiej. Bo jeśli człowiek potrafi zniszczyć drugiego to skąd się w nim bierze ta potrzeba?
Z książki nie dowiemy się wszystkiego, ale wystarczy to, że potwory nie zawsze mają rogi. Czasem noszą dobrze skrojony garnitur i pewny uśmiech.

„Langer” to nie historia o zbrodni, ale o jej źródłach. To lustro, w którym odbija się pytanie: czy zło rodzi się w człowieku, czy w świecie, który go karmi?
Czy my – w codziennych słowach, gestach, braku obecności nie jesteśmy czasem początkiem czyjegoś mroku?

Nie czyta się tego łatwo. Są sceny brutalne, momenty odrzucające. Ale może właśnie o to chodzi, żeby przestać szukać w książkach tylko przyjemności, a zacząć szukać prawdy.
Choćby tej niewygodnej.

Po lekturze zostało mi jedno zdanie w głowie: Zło nie rodzi się w ciemności. Czasem dojrzewa w świetle dnia, wśród ludzi, którzy nie patrzą zbyt uważnie.

I myślę, że właśnie dlatego warto przeczytać „Langera”. Nie dla rozrywki, ale żeby zrozumieć, jak cienka bywa granica między „nigdy bym tak nie zrobiła” a „nie wiem, czy potrafiłabym inaczej”.

A Ty?
Czy kiedykolwiek spotkałaś kogoś, kto był zbyt spokojny, zbyt idealny - aż coś w środku szeptało: coś tu nie gra?

Mały teatr — wielkie serce: Lalki sceniczne z Nohant

Przy okazji pobytu w Żelazowej Woli byłam na wystawie Teatr zapięty na ostatni guzik: Lalki sceniczne z Nohant i wciąż nie mogę zapomnieć tego niezwykłego świata w miniaturze. Każda sala to jak osobny mały teatr - pełen pacynek, miniaturowych kostiumów i drobnych rekwizytów, które kryją w sobie historie i artystyczne detale. Czułam, jakby czas na chwilę zwolnił, a ja mogłam zatrzymać się przy każdym szczególe i odkrywać go na nowo. (Wystawa trwa od 12 lipca do 31 października w Domu Urodzenia Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli.)


Najsilniejsze wrażenie zrobiła na mnie ręka twórcy, Maurice’a Sanda. Te lalki to nie są zwykłe zabawki, to miniaturowi aktorzy i aktorki z duszą, którzy wciąż potrafią opowiadać historie sprzed prawie 170 lat. Każdy guzik, każdy maleńki haft, każda szpilka świadczą o cierpliwości i zaangażowaniu twórców.


Wystawa pokazuje też, że sztuka może rodzić się w codzienności, z prostych materiałów i miłości do opowieści. Kostiumy, rekwizyty, miniaturowe scenografie, to wszystko sprawia, że ekspozycja przypomina rodzinną kronikę, pełną drobnych radości i subtelnej magii.


Wracałamm do domu z uczuciem ciepła i wdzięczności za sztukę, która potrafi opowiedzieć całe historie z maleńkich elementów, za przyjaciela, który patrzy na detale tak jak ja, i za miejsca, które dbają o pamięć o takich drobiazgach.

Jeżeli szukasz wystawy, która nie krzyczy, nie udaje wielkości, a mimo to zostawia w tobie echo, to jest właśnie to miejsce.










Wdzięczność, która zmienia wszystko

Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie pomysł, żeby zacząć dzień inaczej. Nie od kawy (choć ją nadal kocham), ale od kilku spokojnych myśli. Chcę zacząć prowadzić dziennik wdzięczności – taki prosty, bez presji, ale z sercem. Rano planuję zapisać cytat na dziś, wybrać trzy cele, dodać krótką afirmację albo modlitwę i odpowiedzieć sobie na jedno pytanie: Jak chcę się dziś czuć?

Wieczorem – już na spokojnie – wrócić do tego dnia i zapisać:

  • co mi się udało,
  • za co jestem wdzięczna,
  • czego się nauczyłam,
  • jak się czuję,
  • jaką mam intencję na jutro.

Pisanie wieczorem pięciu powodów wdzięczności praktykuję już od lat – to naprawdę zmienia sposób patrzenia na świat. Ale teraz czuję, że chcę czegoś więcej. Głębiej. Spokojniej. Z większą świadomością każdego dnia. To nie będzie „kolejna rzecz do zrobienia”, tylko chwila zatrzymania. Taki mały prezent dla duszy. 

Nieboskłon — więcej niż tylko kryminał

Zdarza się, że czytasz książkę, która nie pozwala Ci spać spokojnie - nie z powodu koszmarów, ale dlatego, że nie odchodzą pytania, które w niej wyłapujesz. Nieboskłon właśnie taka jest. To świat, w którym zło nie przychodzi tylko zza rogu - ono mieszka obok nas, w niedopowiedzeniach, w cieniu budynków, w pustce między ludźmi. To nie jest opowieść, po której czujesz ulgę, że to fikcja - to raczej przypomnienie, że granice empatii i sprawiedliwości bywają bardzo cienkie.


Trochę się drżałam na myśl, ile ludzkiego cierpienia może kroczyć obok niewinności - ile razy przeoczymy, ile razy uznamy, że coś “pewnie tak było” albo “to nie moja sprawa”. A Kanios zmusza, by nie odwracać wzroku.

Stróż, prokurator, który zdaje się ciągle balansować między gniewem a współczuciem - to bohater, który pokazuje, że człowiek w roli oskarżyciela też może być pełen wątpliwości. I w tym jest pięknie bolesne, że nawet jeśli wiemy, co jest dobre - czasami droga do tego, by je zrobić - jest rozmyta, stopiona z przeszłością, uprzedzeniami, lękiem.

Co zostaje po przeczytaniu? Uczucie niepokoju. Tego, że świat wokół może być mniej bezpieczny, niż byśmy chcieli wierzyć. Pragnienie, by więcej widzieć, bardziej słuchać. I że czasem nie wystarczy, że widzisz - żeby być odpowiedzialnym.

Jeśli szukasz kryminału, który nie da Ci spokoju - Nieboskłon jest na to gotów.

Październik – miesiąc zadumy, wdzięczności i małych zachwytów

Październik zawsze niesie ze sobą coś szczególnego. Z jednej strony ciepłe barwy liści, które jeszcze chwilę temu tańczyły na wietrze, z drugiej – coraz dłuższe wieczory, które skłaniają do zatrzymania się i pomyślenia o tym, co ważne. W moim życiu ten czas bywał różny – bywał czasem smutku, ale też początkiem czegoś nowego. Dlatego lubię w październiku przyglądać się codzienności z większą uważnością. To dobry moment na wdzięczność, refleksję i małe radości, które rozgrzewają serce.

Przygotowałam listę tematów na każdy dzień października – takich, które można wykorzystać do zatrzymania się na chwilę, do notatki w pamiętniku, krótkiego wpisu czy po prostu do osobistego przemyślenia.


Tematy na każdy dzień października

  1. O poranku – kawa czy herbata? O rytuałach, które otulają dzień.

  2. Pierwsze chłody – co we mnie budzi jesienne powietrze.

  3. Liść spadający z drzewa – o tym, co w moim życiu musiało odejść.

  4. Jesienne światło – złote promienie słońca i ich znaczenie.

  5. Cisza – jak brzmi, kiedy wieczorem otwieram okno.

  6. Ciepły sweter – ubranie, które daje poczucie bezpieczeństwa.

  7. Spacer wśród liści – o radości z małych kroków.

  8. Jesienny zapach – dym z komina, wilgoć ziemi, wspomnienia z dzieciństwa.

  9. Zupa dyniowa – smak domu i prostoty.

  10. Tęsknota – za kim lub za czym wraca najmocniej w jesieni.

  11. Ogień świecy – o blasku, który koi duszę.

  12. Wdzięczność – lista pięciu rzeczy, które dzisiaj mam.

  13. Książka na chłodny wieczór – co teraz czytam i dlaczego.

  14. Jesienne niebo – pełne chmur, pełne zachwytu.

  15. Początek nowego – nawet w opadaniu liści.

  16. Jesienny porządek – nie tylko w szafie, ale i w sercu.

  17. Ciepłe dłonie drugiego człowieka – o bliskości, która ogrzewa.

  18. Radość dziecka – wspomnienie z mojego dzieciństwa w październiku.

  19. Jesienny deszcz – kiedy ostatni raz pozwoliłam mu zmoczyć twarz.

  20. Samotny spacer – jak dobrze jest czasem iść samemu.

  21. Światło lampy – o miejscach, w których czuję się bezpieczna.

  22. Kasztan w kieszeni – drobne talizmany codzienności.

  23. Uśmiech obcego – spotkania, które zostają w pamięci.

  24. Jesienne kwiaty – ostatni kolor w ogrodzie.

  25. Czas dla siebie – jak go znajduję i dlaczego wciąż jest go za mało.

  26. Dom – co dziś znaczy dla mnie to słowo.

  27. Stare zdjęcie – historia, która do mnie wraca.

  28. Jesienny wiatr – o tym, co porusza moje myśli.

  29. Cisza cmentarza – o pamięci i zadumie.

  30. Wszystkich Świętych – o tych, którzy byli przede mną.

  31. Dzień zaduszny – o nadziei, że nikt nie odchodzi naprawdę.

Tak wygląda mój październik – pełen zatrzymań, powrotów do wspomnień i szukania ciepła w drobiazgach. Każdy dzień niesie w sobie coś, co można zauważyć, jeśli tylko pozwoli się sobie zwolnić. Pisząc tę listę, pomyślałam, że to trochę jak osobisty kalendarz wdzięczności – każdy temat to otwarte drzwi do refleksji. Może znajdziesz w nich coś dla siebie? A może podsuną Ci własne skojarzenia i wspomnienia. Bo w końcu jesień to nie tylko czas przemijania, ale i pięknego dojrzewania – w przyrodzie i w nas samych.

Urodzinowy czas wdzięczności

Dzisiaj mam urodziny. Nie wiem, kiedy ten czas tak szybko minął, ale wiem jedno – w tym roku nie potrzebuję wielkich fajerwerków. Wystarczy mi cisza, parę bliskich dusz i moje zwierzaki.

Na zdjęciu możecie zobaczyć Rico – jednego z trzech moich futrzanych towarzyszy. Obok mnie zawsze są też jego koci bracia i Sisi – moja wierna sunia, która potrafi rozproszyć każdy cień smutku. Kiedy tak patrzę na ten kadr ze słonecznikami, mam wrażenie, że to cała metafora życia: koty i pies symbolizują codzienność, przyjaźń i ciepło domu, a słoneczniki – światło, nadzieję i siłę, by zawsze odwracać się ku słońcu, nawet jeśli niebo jest szare.

Moje urodziny to nie tylko kolejny rok w kalendarzu. To moment, w którym zatrzymuję się i myślę o tym, co mam – a naprawdę mam za co dziękować. Życie nauczyło mnie, że nawet jeśli wiele się traci, zawsze można znaleźć promień światła, który daje siłę.

A więc – ja, moje trzy koty, Sisi i bukiet słoneczników witamy nowy rok w moim życiu. 🌻 Oby był pełen prostych radości, mruczenia, merdania ogonem i chwil, które rozgrzewają serce.

Poranna niedzielna kawa

Niedzielny poranek ma w sobie coś wyjątkowego. Nie pędzi, nie pogania, nie stawia wymagań. Siadam z filiżanką kawy, patrzę na bukiet słoneczników w wazonie i myślę, że czasem naprawdę niewiele potrzeba, by poczuć spokój.

Słoneczniki w środku tygodnia

Czasem w zwykłym dniu zdarzają się cuda. Takie małe, ciche, ale tak bardzo znaczące. Dostałam bukiet słoneczników. Ogromny, pełen słońca w najpiękniejszym kolorze, który zawsze rozświetla moje myśli.

Nie było żadnej okazji. Nie było urodzin, imienin ani święta. Była po prostu… chęć, by powiedzieć „myślę o Tobie”. Tak, to zrobił on - ktoś, kto jest ze mną w radościach i w trudach, kto zna każdy zakamarek mojej duszy i wie, że słoneczniki to dla mnie coś więcej niż kwiaty.

Patrzyłam na te żółte płatki i pomyślałam, jak niezwykłe są gesty, które mówią więcej niż słowa. Gesty, które zostają w sercu na długo. Bo czasem nie trzeba wielkich słów, wielkich deklaracji - wystarczy jeden bukiet, jeden moment, jeden uśmiech.

Dziękuję Ci, że wiesz, jak sprawić, by zwykły dzień stał się wyjątkowy. Za pamięć, za serce, za to, że jesteś.

A ja… ja będę te słoneczniki obserwować długo. I czuć przy nich ciepło, które przynosi tylko prawdziwa bliskość.

Pomroki – kiedy mrok mówi więcej niż światło

Czasem książki przychodzą do nas w odpowiednim momencie. Tak było z Pomrokami Mariusza Kaniosa. Nie czytałam – bo na czytanie w papierze zwyczajnie brakuje mi ostatnio dnia – tylko słuchałam. I dobrze, bo głos Filipa Kosiora dodaje tej historii jeszcze większej głębi. On potrafi tak opowiadać, że nawet najciemniejsze strony stają się jeszcze bardziej realne.

Pomroki to nie jest lekka opowieść na poprawę humoru. To wejście w mrok – w ludzkie słabości, w to, co chowa się w zakamarkach duszy i umysłu. Nie da się jej słuchać „w tle”, bo zaraz coś wciąga, zatrzymuje i każe myśleć. A może właśnie o to chodzi w dobrej literaturze – żeby nie była tylko rozrywką, ale zostawiała echo w środku?

Słuchając, miałam poczucie, że ten mrok nie jest tylko literacką fikcją. Każdy z nas nosi w sobie jakieś cienie. Kanios o tym przypomina, ale nie zostawia czytelnika samego w ciemności – między wierszami tli się światło, że człowiek wciąż może wybierać.

Może właśnie dlatego tak mnie ta książka poruszyła. Bo oprócz kryminału, zagadki i zbrodni, to też lustro – takie, w które nie zawsze mamy odwagę spojrzeć. 

Już ją czuję w powietrzu…

Jeszcze kalendarz pokazuje lato, ale poranki mówią coś innego. Powietrze pachnie inaczej - chłodniej, świeżej, jakby ktoś dodał do niego nutę jabłek i dymu z pierwszych ognisk. Wieczory robią się krótsze, a ja zamiast otwierać okna, częściej sięgam po koc. I wiecie co? Kocham to.

Jestem niepoprawną jesieniarą. Dla mnie jesień to nie smutek, ale miękki sweter, kubek gorącej herbaty, książka, zapach pieczonych jabłek i to światło – złote, rozlewające się po wszystkim, jakby świat chciał się jeszcze raz wystroić przed zimą.

Czuję w sercu, że nadchodzi moja pora roku. Czas zwolnienia, zadumy i tych małych rytuałów, które sprawiają, że codzienność staje się piękniejsza.

A Wy – czujecie już jesień w powietrzu? 

Żelazowa Wola - między słowem a milczeniem

Byliśmy w Żelazowej Woli. Ja i mój wieloletni przyjaciel - ten od rozmów, które nigdy się nie kończą i od milczeń, które wcale nie są niezręczne.

To miejsce zna każdy z nazwy, ale nie każdy pozwala sobie, żeby je naprawdę poczuć. My pozwoliliśmy.
Spacerowaliśmy alejkami, które same w sobie są jak preludia - krótkie, a jednak pełne. Dźwięków nie trzeba było szukać - były w powietrzu, w szumie drzew, w krokach na kamieniach, w tym, że człowiek nagle zatrzymuje się i czuje, że tu naprawdę coś się zaczęło.

Nie opowiem Wam historii tego domu. Nie będę przewodnikiem, bo to nie o fakty tu chodzi. To było spotkanie z ciszą, z muzyką, z pamięcią i - chyba najbardziej - z nami samymi.

Patrzyłam na mojego przyjaciela i myślałam, jak rzadko w życiu ma się kogoś, z kim można być tak zwyczajnie, a jednocześnie głęboko. Patrzył na mnie, uśmiechał się i wiedziałam, że oboje pamiętamy więcej, niż mówimy.

Żelazowa Wola nie była tylko miejscem. Była chwilą. Taką, którą zabieram ze sobą - żeby przypominała, że w codziennym hałasie też da się usłyszeć muzykę. 





Czego nauczyła mnie wieś, mieszkając w mieście?

Urodziłam się i wychowałam w Toruniu. Miasto było moim światem - znajome ulice, szkoła, tramwaje, zapach pierników i dźwięk hejnału z wieży Ratusza. A jednak od dziecka marzyłam o czymś innym. O ciszy, przestrzeni, śpiewie koguta o świcie i tej magicznej prostocie życia na wsi. To marzenie się spełniło - zamieszkałam na wsi i odkryłam, że to był mój żywioł. Tam nauczyłam się patrzeć na świat spokojniej, uważniej i… z większym dystansem. Ale los sprawił, że znów wróciłam do miasta. I choć wokół mnie więcej betonu niż pól, wieś została we mnie na zawsze. I wiecie co? Te doświadczenia bardzo się w mieście przydają.


1. Szacunek do czasu i cierpliwość

Na wsi człowiek szybko rozumie, że nic nie przyspieszy - marchewka urośnie, kiedy będzie chciała. W mieście ta lekcja działa w kolejkach, na czerwonym świetle czy w korku.

2. Docenianie prostych rzeczy

Na wsi ławka pod domem i kubek herbaty smakowały jak luksus. W mieście mam balkon i doniczkę bazylii - i to mi w zupełności wystarczy.

3. „Zrób to sam”

Wieś nauczyła mnie kombinowania: jak coś się zepsuło, trzeba było wymyślić sposób, żeby działało. Dziś w mieście też nie lecę od razu do sklepu - najpierw sprawdzam, czy da się poradzić inaczej. Da się. Prawie zawsze.

4. Kontakt z ludźmi

Na wsi sąsiedzi wiedzieli o mnie wszystko. W mieście niby jest bardziej anonimowo, ale dzięki tamtemu doświadczeniu nie mam problemu, żeby się uśmiechnąć czy zagadać. Czasem zwykłe „dzień dobry” robi dzień lepszym - i dla mnie, i dla kogoś obok.

5. Bliskość natury

Wieś to natura na wyciągnięcie ręki. W mieście trzeba jej trochę poszukać - w parku, na balkonie, w ćwierkaniu wróbli między blokami. Ale wiejska wrażliwość sprawia, że widzę te małe cuda i dzięki nim miasto nie jest tylko szare.

Czy tęsknię za wsią? Bardzo. Ale wiem jedno: choć adres mam miejski, w sercu wciąż noszę wieś. Bo to nie tylko miejsce - to sposób patrzenia na życie.

A Wy? Czy macie w sobie kawałek miejsca, które zostało z Wami na zawsze, choć dziś żyjecie gdzie indziej?

Z wsi do miasta – Sunflower w nowej odsłonie

Hej Kochani. Ostatnio dostałam komentarz od jednej z Was, który długo krążył w mojej głowie. Napisała, że Sunflower powinien wrócić do korzeni… i wiecie co? Ma rację. To właśnie ten komentarz sprawił, że postanowiłam przyjrzeć się blogowi i trochę go odświeżyć.

Sunflower powstał, kiedy mieszkałam na wsi. Tam, wśród pól, zwierząt i porannych mgieł, powstawały moje pierwsze wpisy, prosto z serca i codzienności. Dziś moje życie wygląda inaczej. Mieszkam w mieście, moje dni są szybsze, ale wciąż chcę dzielić się z Wami tym, co ważne, co cieszy, bawi albo zmusza do myślenia. Dlatego Sunflower trochę się zmienia, ale spokojnie, korzenie zostają. Wspomnienia z wsi, rękodzieło, moje małe radości i refleksje - wszystko to, co tworzyło duszę tego bloga, nadal będzie tu obecne.

Nowa koncepcja to po prostu ja teraz, tu i teraz, w mieście. Będą moje myśli, codzienne chwile, twórcze projekty i krótkie opowieści z życia. Wszystko w moim stylu - z humorem, ciepłem i odrobiną nostalgii. Chcę, żebyście czuli się tu jak u mnie w pokoju, przy kubku herbaty, kiedy rozmawiamy o tym, co naprawdę ważne. I mam nadzieję, że zostaniecie ze mną w tej nowej odsłonie Sunflower. 

Dziękuję, że jesteście – i że mogę to wszystko pisać dla Was.

Wasza - Sunflower 🌻 

5 mitów o lipodemii, które warto obalić

Lipodemia to wciąż mało znana choroba, a wokół niej narosło wiele nieporozumień. Często osoby zmagające się z tym schorzeniem spotykają się z błędnymi przekonaniami, które zamiast pomagać - ranią i utrudniają szukanie wsparcia. Dziś chcę obalić 5 najpopularniejszych mitów o lipodemii.


Mit 1: To tylko nadwaga, wystarczy schudnąć

Prawda: Lipodemia to choroba tkanki tłuszczowej, która nie reaguje na dietę ani ćwiczenia. Mimo odchudzania nogi i inne partie ciała mogą pozostawać opuchnięte i bolesne.


Mit 2: Ból i obrzęk to efekt braku ruchu

Prawda: Ból związany z lipodemią wynika z patologicznych zmian w tkance tłuszczowej i naczyń limfatycznych. Aktywność fizyczna jest ważna, ale nie rozwiązuje przyczyny dolegliwości.



Mit 3: To wina złych nawyków żywieniowych

Prawda: Lipodemia ma podłoże genetyczne i hormonalne. Styl życia nie jest przyczyną choroby, choć zdrowa dieta i aktywność mogą pomóc w poprawie samopoczucia.

  

Mit 4: Każda kobieta z grubszymi nogami ma lipodemię

Prawda: Lipodemia to przewlekła choroba, a nie cecha estetyczna. Charakterystyczna jest symetryczna opuchlizna nóg (czasem ramion), ból, siniaki i trudność w redukcji tkanki tłuszczowej.



Mit 5: Nie ma sensu się diagnozować, bo nie ma leczenia

Prawda: Choć lipodemia jest przewlekła i nie można jej całkowicie wyleczyć, wczesna diagnoza pozwala na wdrożenie terapii łagodzącej objawy i spowalniającej postęp choroby.


Dlaczego warto znać fakty?

Edukacja to pierwszy krok do akceptacji i odpowiedniej pomocy. Jeśli podejrzewasz u siebie lipodemię, nie ignoruj objawów i szukaj wsparcia u specjalistów. 

Kreatywność na Papierze: 7 Technik Journalingu, Które Odblokują Twój Potencjał

Wyobraź sobie poranek, kiedy zamiast przewijać zawartość smartfona, otwierasz pustą kartkę i zaczynasz kreować własny świat. To moment, w którym każda linijka staje się eksploracją nieodkrytych obszarów Twojej wyobraźni. Kreatywność nie musi być czymś zarezerwowanym dla artystów - wystarczy odrobina odwagi, aby sięgnąć po pióro i pozwolić myślom swobodnie płynąć. Journaling to narzędzie, które nie tylko zapisuje Twoje myśli, ale otwiera drzwi do nowych możliwości, inspiracji i wewnętrznego potencjału. W tym wpisie odkryjesz siedem sprawdzonych technik, które pomogą Ci przełamać bariery, odblokować kreatywność i nadać Twoim zapiskom nowy, nieoczekiwany wymiar. Każda metoda to jak mały eksperyment - okazja, by spojrzeć na codzienność z zupełnie innej perspektywy.


1. Wolne Pisanie - Pozwól Słowom Płynąć

Zacznij od prostego ćwiczenia: ustaw timer na 10 minut i pisz bez przerwy, nie zatrzymując się na poprawki ani autocenzurę. Pozwól, aby strumień myśli nagle przelewał się na papier. To doskonały sposób, aby oczyszczać umysł i przełamać blokady twórcze.

2. Mapy Myśli - Rysuj Swoje Pomysły

Wyciągnij kartkę i narysuj centralny punkt - może to być Twoje marzenie, cel lub temat, który chcesz zgłębić. Następnie, rozbuduj mapę, dodając gałęzie z towarzyszącymi myślami, inspiracjami i skojarzeniami. Ta wizualna technika pomaga lepiej zrozumieć zależności między pomysłami i stwarza przestrzeń do twórczych skojarzeń.

3. Collage Journaling - Połącz Słowa i Obrazy

Czasem jedno zdjęcie mówi więcej niż tysiąc słów. Dodaj do swojego dziennika wycinki z magazynów, rysunki, zdjęcia lub nawet drobne doodle. Łączenie słów z obrazem to doskonały sposób na wizualizację swoich marzeń i uczuć, a efekt kreatywnej mozaiki może być naprawdę inspirujący.

4. Listy Cudów - Zapisz, Co Cię Zachwyca

Stwórz listę małych rzeczy, które codziennie dodają blasku Twojemu życiu. Może to być ulubiony zapach, dźwięk, smak, a nawet chwilowa emocja. Prowadzenie takiej listy pomaga docenić codzienne cuda, a jednocześnie otwiera umysł na nowe, kreatywne skojarzenia.

5. Technika Pytań - Pogłębiaj Refleksję

Zadaj sobie kilka głębokich pytań, takich jak: „Co tak naprawdę mnie inspiruje?”, „Jakie historie niesie moje serce?” lub „Jak mogę zmienić swoje życie już dziś?” Odpowiedzi zapisz swobodnie, pozwalając, aby każda myśl prowadziła do kolejnej. Sztuka zadawania pytań to doskonały sposób na otwarcie umysłu i eksplorację własnych pragnień.

6. Dziennik Uczuć – Emocje na Papierze

Czasem warto po prostu wylać swoje uczucia na papier. Opisz, co czujesz - bez owijania w bawełnę, bez oceniania. Takie notatki to nie tylko forma ekspresji, ale też okazja do zrozumienia i przetworzenia emocji, co często prowadzi do nowych, nieoczekiwanych inspiracji.

7. Kreatywne Wyzwania – Zmieniaj Formę i Technikę

Co tydzień wypróbuj coś nowego - napisz dziennik w formie listu do siebie, stwórz wiersz, albo opowiedz historię w formie dialogu. Eksperymentowanie z różnymi stylami pozwala odkrywać, która forma najlepiej rezonuje z Twoją duszą, i sprawia, że każdy zapisową staje się fascynującą przygodą.

Dziennik to przestrzeń bez granic - miejsce, gdzie Twoje marzenia, refleksje i niezliczone myśli mogą nabierać kształtu. Eksperymentuj z powyższymi technikami, próbując raz po raz nowych form wyrazu. Każdy zapis to krok w stronę poznania siebie i odkrycia potencjału, o którym być może nie miałeś wcześniej pojęcia. Pamiętaj, że kreatywność nie zna ograniczeń - wystarczy tylko odrobina odwagi, aby każdy dzień stał się Twoim osobistym arcydziełem.

Wyciągnij pióro i pozwól, by kreatywność zaczęła mówić własnym językiem. Podziel się w komentarzach swoimi doświadczeniami i odkryciami - kto wie, może to właśnie Twoja historia zainspiruje kogoś innego do rozpoczęcia własnej przygody z journalingiem?

Czas na eksperymenty na papierze. Czas odkryć nowe źródła kreatywności!