Jak przestałam myśleć za dużo (i zaczęłam pisać)

Zdarza Ci się mieć wrażenie, że Twoje myśli to stado wróbli po kawie? U mnie często tak. I wtedy zamiast je gonić - siadam, biorę długopis i pozwalam im same odlecieć… na papier. Nie, nie nazywam tego „pisemną medytacją” (brzmi zbyt jak z poradnika o świadomym oddychaniu). To raczej moja domowa metoda na to, żeby nie zwariować od nadmiaru wszystkiego. Kiedy piszę, świat zwalnia. Przestaję analizować, co było i co będzie. Jest tylko ja, kartka i kilka myśli, które wreszcie dają się złapać.

Jeśli chcesz spróbować, oto kilka moich nieświętych zasad pisanej ciszy:

Znajdź swój kąt spokoju.
Nie potrzebujesz klasztoru ani bambusowego lasu. Wystarczy kawałek stołu, herbata i moment, kiedy nikt niczego od Ciebie nie chce.

Ustal swoją „minutkę”.
Nie musisz od razu pisać godzinami. Wystarczy 5-10 minut dziennie. Serio. To mniej niż jeden scroll Instagrama.

Nie poprawiaj, nie oceniaj.
Pisz, co Ci przyjdzie do głowy. Nawet jeśli to brzmi jak bełkot. Czasem między jednym „nie wiem” a „mam dość” pojawia się coś ważnego.

Eksperymentuj.
Nie musisz od razu tworzyć poezji. Może to być lista wdzięczności, kilka pytań do siebie, krótkie zdanie, które Cię dziś poruszyło. Czasem samo „dziś było dobrze” wystarczy.

Nagradzaj się.
Po wszystkim zrób coś miłego - kubek kawy, spacer, albo po prostu… nic. Bo ta cisza po pisaniu to najlepszy deser.

Z czasem zauważysz, że takie krótkie sesje z długopisem działają jak odkurzacz dla głowy. Niby nic wielkiego, a jednak człowiek wraca do życia spokojniejszy. Więc jeśli dziś czujesz się jak otwarta zakładka z tysiącem myśli - spróbuj. Może się okazać, że cisza też potrafi mieć Twoje pismo.

Komentarze