Zakwas na zdrowie… czyli jak przeziębienie przegrało z burakiem
Od połowy października siedziało we mnie jakieś uparte przeziębienie. Już myślałam, że się dogadamy - ja dam mu herbatę z miodem i koc, ono da mi spokój - ale gdzie tam! Co tylko poczuję się lepiej, zaraz znów kicham i brzmię jak radio bez sygnału. Więc powiedziałam sobie: dosyć! Czas na wsparcie z natury. I tak oto w mojej kuchni narodził się bohater jesieni - zakwas z buraków.
Nie wiem, czy to bardziej napój, lekarstwo czy magiczny eliksir, ale działa cuda. Buraki to przecież samo dobro - żelazo, witaminy z grupy B, potas, magnez… no i ten kolor! Czerwony jak energia, jak życie. Jak przypomnienie, że nawet po najgorszej infekcji można znowu rozkwitnąć.
Zakwas to naturalny probiotyk, który wspiera odporność, poprawia trawienie i dba o florę jelitową (a jelita, jak wiadomo, to nasz drugi mózg - tylko mniej marudny). Do tego oczyszcza organizm i daje siłę, gdy wszystko inne zawodzi.
Piję go codziennie rano "lampeczkę". Smakuje… wybornie. A jak ktoś nie może się przemóc, zawsze można dodać odrobinę soku z jabłka.
W mojej kuchni zakwas stoi dumnie na blacie, jak przypomnienie, że czasem to, co najprostsze, działa najlepiej. Nie potrzeba apteki pełnej tabletek - wystarczy słoik buraków, czosnek, liść laurowy, kilka ziarenek ziela angielskiego i odrobina cierpliwości.
Jesień jesienią, wirusy wirusami, a ja - mimo tego całego kichania - czuję, że wracam do siebie. Powoli, po łyczku. Bo wiecie co? Burak burakiem, ale najważniejsze to nie dać się chorobie i nie stracić humoru.

Komentarze
Prześlij komentarz
Pozostaw po sobie ślad :) Będę wdzięczna :)