Jesień w bloku
Jesień w bloku wygląda zupełnie inaczej niż jesień na wsi… ale w sumie wcale nie gorzej. Kiedyś miałam przed domem drzewa, liście, ptaki i przeciąg, który otwierał drzwi, kiedy tylko chciał. A dziś? A dziś mam parapet, który oficjalnie pełni rolę ogrodu botanicznego na metraż czterdzieści kilka metrów kwadratowych.
Natura w bloku to trochę jak improwizacja: liść znaleziony na chodniku, który wkładam do ramki i udaję, że to dekoracja z katalogu; świeca pachnąca jak „jesienny las”, choć wszyscy wiemy, że prawdziwy las pachnie zupełnie inaczej; kubek herbaty, który co chwilę gubię w kocu i koc, który gubi mnie, kiedy próbuję wstać. Ale te drobiazgi wystarczą, żeby w mieszkaniu zrobiło się… jesiennie. Tak po prostu. Tak na duszę.
I chociaż balkonu nie zasypuje mi już stos liści, to mam swój rytuał: zapalam świecę, robię herbatę i patrzę, jak miasto powoli zapada w wieczór. Blok blokiem, beton betonem, ale ta jesień i tak sobie tu weszła — bez pytania. Bo prawda jest taka, że jesień nie potrzebuje wielkich krajobrazów. Wystarczy jej życie toczące się w czterech ścianach. Trochę światła, trochę ciepła i jedna osoba, która umie dostrzec piękno w drobiazgach.
A z tym, jak dobrze wiem — radzę sobie całkiem nieźle.

Komentarze
Prześlij komentarz
Pozostaw po sobie ślad :) Będę wdzięczna :)