Jesienne wdzięczności
Jesień zawsze mnie zatrzymuje. Może to ten chłód, który wchodzi pod kurtkę, może szelest liści, może długie wieczory, które same proszą o kubek herbaty i chwilę ciszy. A może po prostu to, że jesień przypomina mi, jak wiele mam - nawet wtedy, kiedy życie bywa krzywe, a dzień nie chce współpracować.
Od lat praktykuję wdzięczność, prowadząc Dziennik wdzięczności. Takiej zwyczajnej. Bez wzniosłych słów, bez idealnych kadrów. Za rzeczy, które naprawdę mnie trzymają.
Jestem wdzięczna za dach nad głową. Taki prawdziwy, pewny. Za ściany, które chronią mnie przed światem, kiedy świat bywa za głośny. Za to, że już nie muszę udawać, że wszystko jest w porządku - bo dziś naprawdę zaczyna być.
Jestem wdzięczna za ciepło. To z kaloryfera - i to, które daje mi kubek herbaty trzymany oburącz, bo tak najlepiej. Ale przede wszystkim za to ciepło, które nie zależy od pogody: za ludzi, za słowa, za obecność. Za te małe gesty, które potrafią rozgrzać bardziej niż gruby koc.
Jestem wdzięczna za spokój. Niezbyt idealny, trochę poszarpany, ale mój. Za wieczory, w których nic nie muszę. Za poranki, w których mogę zacząć od nowa. Za to, że po wszystkim, co było - potrafię jeszcze znaleźć miejsca, w których oddycham lżej.
I chyba najbardziej… jestem wdzięczna za to, że mimo wszystko jest dobrze. Że życie, choć czasem trudne, potrafi być piękne w tych najprostszych chwilach: w świetle świecy, w dźwięku łyżeczki stukającej o filiżankę, w cieple dłoni obrazujących „będzie dobrze”, w moim własnym „dam radę”, które z dnia na dzień brzmi pewniej.
Jesień, ze swoją ciszą i swoim złotem, uczy mnie, że wdzięczność nie musi być wielka. Wystarczy, że jest szczera. I że prowadzi mnie dalej. Powoli. Ale do przodu.

Komentarze
Prześlij komentarz
Pozostaw po sobie ślad :) Będę wdzięczna :)