Żelazowa Wola - między słowem a milczeniem

Byliśmy w Żelazowej Woli. Ja i mój wieloletni przyjaciel - ten od rozmów, które nigdy się nie kończą i od milczeń, które wcale nie są niezręczne.

To miejsce zna każdy z nazwy, ale nie każdy pozwala sobie, żeby je naprawdę poczuć. My pozwoliliśmy.
Spacerowaliśmy alejkami, które same w sobie są jak preludia - krótkie, a jednak pełne. Dźwięków nie trzeba było szukać - były w powietrzu, w szumie drzew, w krokach na kamieniach, w tym, że człowiek nagle zatrzymuje się i czuje, że tu naprawdę coś się zaczęło.

Nie opowiem Wam historii tego domu. Nie będę przewodnikiem, bo to nie o fakty tu chodzi. To było spotkanie z ciszą, z muzyką, z pamięcią i - chyba najbardziej - z nami samymi.

Patrzyłam na mojego przyjaciela i myślałam, jak rzadko w życiu ma się kogoś, z kim można być tak zwyczajnie, a jednocześnie głęboko. Patrzył na mnie, uśmiechał się i wiedziałam, że oboje pamiętamy więcej, niż mówimy.

Żelazowa Wola nie była tylko miejscem. Była chwilą. Taką, którą zabieram ze sobą - żeby przypominała, że w codziennym hałasie też da się usłyszeć muzykę. 





Komentarze

Prześlij komentarz

Pozostaw po sobie ślad :) Będę wdzięczna :)