„Dobry człowiek” – kiedy tytuł brzmi zbyt niewinnie
Są książki, które czytasz dla czystej rozrywki. A są takie, które niepostrzeżenie wyciągają cię z fotela i każą wstrzymać oddech, bo nie wiesz, co za chwilę się wydarzy. „Dobry człowiek” Mariusza Kaniosa właśnie tak działa. Nie będę zdradzać fabuły, bo u Kaniosa połowa frajdy to odkrywanie, że to, co wydaje się oczywiste, po kilku stronach wywraca się do góry nogami. Ale powiem tyle: to trzeci tom i widać, że autor zna swoich bohaterów tak dobrze, że mógłby z nimi pić poranną kawę.
Tu nie ma przypadkowych tropów ani szczęścia w stylu „a tu nagle znalazłem dowód pod kanapą”. Bohater nie odpuszcza, dopóki nie doprowadzi sprawy do końca. Czasem wygląda to jak działanie wbrew logice, ale właśnie to nadaje mu ludzkiego wymiaru. Najbardziej wciąga to, że „Dobry człowiek” pokazuje, jak cienka jest granica między wymierzaniem sprawiedliwości a osobistą obsesją. Czytasz i nagle orientujesz się, że kibicujesz wyborom, które wcale nie są krystaliczne moralnie. To ten moment, gdy w zwykły dzień nagle odkrywasz w sobie pragnienie zemsty - choć wiesz, że to nie skończy się dobrze.
Podoba mi się, że Kanios nie idzie w przesadny dramat ani moralizatorstwo. Dostajemy historię, w której napięcie rośnie z każdą stroną, a zakończenie… no cóż, zostawi cię z uczuciem lekkiego niedosytu i pytaniem: „To już?!”.
„Dobry człowiek” to książka dla tych, którzy lubią kryminały inteligentne, trochę mroczne, ale podszyte tym, co najgorsze i najlepsze w człowieku. Po lekturze miałam ochotę zacząć całą serię od początku.
Komentarze
Prześlij komentarz
Pozostaw po sobie ślad :) Będę wdzięczna :)