Nie jestem już tą samą kobietą. I dobrze

Cztery lata temu moje życie się rozpadło. Z dnia na dzień straciłam wszystko, co uważałam za swoje: dom, rodzinę, codzienność, która była moją rutyną i schronieniem. Zostałam sama. Bez planu, bez sił, bez nadziei. Depresja nie przyszła nagle. Przyszła cicho. Codziennie trochę mniej chciało mi się wstać. Trochę dłużej gapiłam się w telefon. Trochę głębiej uciekałam w cudze życie, bo moje bolało za bardzo. Scrollowanie stało się jak bandaż – tani, chwilowy, bez leczenia.

Ale w pewnym momencie ten mechanizm się wyczerpał. Scrollowanie nie koiło już niczego. Przeciwnie – po każdej godzinie w telefonie było tylko bardziej pusto. Więcej porównań. Więcej „dlaczego nie ja”. Więcej ciszy po zgaszeniu ekranu.

I wtedy – zupełnie nie heroicznym gestem, tylko małym zmęczonym ruchem – zaczęłam patrzeć.

Nie na idealne zdjęcia innych. Na świat wokół. Na to, co mam: własny oddech, nowe miejsce, jedno drzewo za oknem, ciszę, która nie boli już tak jak wcześniej. Zaczęłam patrzeć na siebie. Taką, jaka jestem – obolałą, ale żywą. Wrażliwą. Silniejszą, niż myślałam.

Zamieniłam scrollowanie na spacer. Przesuwanie palcem – na trzymanie kubka ciepłej herbaty. Komentarze – na kilka słów w dzienniku. I wiesz co? To nie zrobiło z mojego życia cudu. Ale zaczęłam w nim być. Naprawdę. Nie tylko obserwatorką cudzych historii.

Dziś nie mam pięknego domu, mam wynajęte mieszkanie i święty spokój. Mam siebie. I nie chcę już tego przegapiać, gapiąc się w cudze życie.

Jeśli jesteś gdzieś na tej samej drodze – ściskam Cię. Jesteś wystarczająca. Już teraz.

Jeśli czujesz, że to też Twoja historia – zostaw ślad.
A może dziś zrobisz sobie dzień offline i popatrzysz?

Komentarze