Małe rzeczy, które mnie uratowały
Są takie dni, kiedy życie wali się na głowę. A potem jeszcze pada deszcz i nie masz parasola. A potem rozlewasz herbatę. Na biały obrus. I na nowy zeszyt. A kot przewraca kwiatek. Ziemia wszędzie. Znasz to?
Znam aż za dobrze.
Ale dzisiaj nie będzie o tym, co się wali, tylko o tym, co mnie po cichu poskładało do kupy. Kawałek po kawałku. Bo nie superbohaterowie, nie terapia (choć polecam!), nie olśnienia. Tylko... małe rzeczy. Te najmniejsze. Te, które łatwo przeoczyć, gdy goni się za „wielkim szczęściem”.
Co mnie uratowało?🌻 Ciepła herbata z cytryną i miodem – najlepiej pita z wielkiego kubka w za dużym swetrze. Czasem z psem pod nogami. Czasem sama. Ale zawsze z ulgą.
🌻 Światło świec – nie te drogie z sieciówek. Takie zwykłe, z Biedronki. Rozpalone bez okazji.
🌻 Muzyka z lat 90. – nie wiem, co to za magia, ale jak tylko puściłam Ace of Base, coś się we mnie uśmiechnęło.
🌻 Zeszyt i długopis – bez ciśnienia. Po prostu, żeby zapisać, co boli, a potem... co przestało.
🌻 Poranne spacery po Piastowie – nie żeby to była Toskania. Ale jak słońce świeci między drzewami, ptaki drą się jak opętane, a ja mam termos z kawą... to czuję, że żyję.
🌻 Plotka z sąsiadką – krótka, przez płot. Niby nic, a jednak: „Pani Izo, pani wygląda dziś jak wiosna!”. I już dzień lepszy.
🌻 Mem o kocie – serio. Czasem jedno głupie zdjęcie kota potrafiło odciągnąć moje myśli od czarnych dziur w duszy.
Nie było żadnej rewolucji. Były małe kroki. Codzienność, która – zamiast przytłaczać – zaczęła mnie trzymać na powierzchni.
A może to właśnie jest prawdziwy cud?
A Ty? Masz swoje małe rzeczy, które Cię ratują?
Napisz. Chętnie poczytam.
Wasza
Sunflower 🌻
Komentarze
Prześlij komentarz
Pozostaw po sobie ślad :) Będę wdzięczna :)