Nie wiem, co bardziej mnie poruszyło – trup, ksiądz czy ja sama? - Mariusz Kanios "Uczynkiem i zaniedbaniem"

To nie będzie recenzja. Bo nie jestem recenzentką. To będzie coś o mnie. O książce, która nie krzyczała, tylko szeptała. O tej pierwszej części, „Uczynkiem i zaniedbaniem”, którą skończyłam i… poczułam coś dziwnego. Nie wiem, czego się spodziewałam, sięgając po książkę, w której trup leży obok koloratki. Może szybkiej akcji, może sensacji. Może detektywa w sutannie jak z filmów klasy B. A dostałam… pytanie. I to takie, które długo nie daje spokoju.


Nie „kto zabił?”, tylko:
„A ty co zrobiłaś, gdy mogłaś coś zrobić?”
I ja wtedy zamilkłam.

Czytałam i co chwila łapałam się na tym, że nie jestem już w tej historii - tylko obok siebie.
Obok tej kobiety, którą byłam, gdy coś przemilczałam.
Obok tej dziewczyny, która wolała nie wtrącać się, nie pytać, nie widzieć.
Bo przecież nie moje. Bo po co się mieszać. Bo i tak nikt nie słucha.

A potem przychodzi ta książka i mówi:
„To też jest wybór.”

No to sobie usiadłam.
To książka, której nie przegadujesz.

Nie zamyka się jej i nie mówi: „Dobra, teraz coś lżejszego”.
Nie.
Bo to nie chodzi o fabułę (choć świetna). Ani o bohatera (choć nieoczywisty).
Tu chodzi o to wszystko, co zostaje, jak już przewrócisz ostatnią stronę.

Nie chcę Wam mówić, że „polecam” - bo to nie pasta do zębów.
Chcę tylko powiedzieć, że jeśli jesteście gotowi na spotkanie z własnym sumieniem, to może to jest właśnie ten moment.

Nie wiem, co zrobiła ze mną ta książka.
Ale na pewno nie zostawiła mnie taką samą.

Komentarze