To nie zło mnie przestraszyło. Tylko to, że wygląda znajomo.

Nie wiem, czy to kwestia fabuły, głosu lektora, czy może mojego nastroju. Ale drugi tom Mariusza Kaniosa wszedł mi pod skórę. Tak bez uprzedzenia. I został tam na dłużej, jak zapach dymu po ognisku. Nie miałam planu na tę książkę. Po prostu kliknęłam „play”, zrobiłam herbatę i zaczęłam słuchać. Wydawało mi się, że po pierwszej części wiem, czego się spodziewać. Otóż – nie wiedziałam nic. Bo „Karty zła” to już nie rozmowa o sumieniu. To partia pokera z czymś, co wcale nie wygląda jak potwór.

Wciąga... ale nie tak, jak myślisz

To nie akcja trzymała mnie przy tej historii. To to dziwne uczucie, że gdzieś już to słyszałam. Że takie rzeczy nie dzieją się tylko w książkach. Że zło nie zawsze robi dźwięk. Czasem siedzi cicho. Czasem się uśmiecha. Czasem pyta, czy chcesz jeszcze herbaty.

Każdy nosi jakieś karty

I ja swoje też mam. Może nie są aż tak brudne, ale czy na pewno czyste? To jest ten typ książki, po której zaczynasz się zastanawiać, czy przypadkiem nie przegapiłaś jakiegoś ważnego ruchu. I czy czasem nie grałaś w cudzej grze, nie znając stawki.

To nie jest książka, którą się kończy

To jest książka, którą się nosi. W emocjach, w pytaniach, w tym „co by było, gdyby…”. Nie mam ochoty pisać, że to dobra powieść. Mam tylko potrzebę powiedzieć, że czuję się po niej trochę mniej naiwna. I że to chyba dobrze.

Czarna Porzeczka – Słodko-Kwaśny Skarb Natury, który Odmieni Twoją Kuchnię!

Wyobraź sobie eksplozję intensywnego smaku, który w jednej małej porzeczce kryje moc nie do przecenienia. Czarna porzeczka to prawdziwy dar natury – soczysta, lekko cierpka, a jednocześnie słodkość jej miąższu sprawia, że staje się niezastąpionym składnikiem nie tylko w deserach, ale i w daniach wykwintnych. Już od pierwszego kęsa poczujesz, że to owoc z historią, którym trudno się nie zauroczyć. Jej niebanalny charakter, pełen aromatów, pobudza apetyt i jednocześnie kusi bogactwem zdrowotnych właściwości. Wyrusz ze mną w kulinarną podróż, by poznać tę małą, ale jakże potężną niespodziankę, która od lat króluje na stołach mistrzów kuchni i entuzjastów zdrowego stylu życia.

Bogactwo zdrowia ukryte w małej porzeczce. Czarna porzeczka to prawdziwa bomba witaminowa. Obfituje w witaminę C – składnik niezbędny do budowy odporności, a także witaminy A i E, które dbają o zdrową skórę oraz wzrok. Dodatkowo jej falujące zaokrąglone antyoksydanty pomagają neutralizować wolne rodniki, wspierając walkę z procesami starzenia i dbając o kondycję organizmu. Nie możemy zapomnieć o błonniku, który reguluje trawienie, czyniąc z czarnej porzeczki prawdziwą sprzymierzeńczynię Twojego układu pokarmowego. To właśnie dzięki temu zestawowi składników owoc staje się nie tylko pyszną przekąską, ale i naturalnym wspieraczem zdrowia w codziennej diecie.

Kulinarne zastosowania – od tradycji po nowoczesność. W kuchni czarna porzeczka odnajduje swoje miejsce na wiele sposobów. Mistrzowie kulinarnych eksperymentów doceniają ją zarówno w wersji surowej, jak i gotowanej. Możesz dodać ją do lekkich sałatek, gdzie kwaśność owocu kontrastuje z delikatnymi listkami zieleni, lub wykorzystać do wyrazistych sosów, które idealnie komponują się z daniami mięsnymi, na przykład z kaczką czy dziczyzną. Z czarnej porzeczki powstają również wyśmienite konfitury, kompoty oraz orzeźwiające napoje, które odświeżą każde popołudnie. Nie brakuje co prawda klasycznych przepisów, ale coraz częściej kucharze eksperymentują, tworząc nietypowe desery i dania fusion, które harmonijnie łączą tradycję z nowoczesnością. Każdy, kto pragnie nadać swoim potrawom niebanalnego charakteru, znajdzie w czarnej porzeczce źródło inspiracji, która nie tylko zaskoczy smakiem, ale i doda energii.

Odważ się odkryć moc natury! Teraz, gdy już przekonałeś się o niezwykłych właściwościach czarnej porzeczki, nie ma lepszego momentu, by dać się ponieść kulinarnym eksperymentom. Spróbuj dodać ją do swoich ulubionych dań, odkryj nowe połączenia smakowe i pozwól, aby natura wprowadziła odrobinę magii do Twojej kuchni. Pamiętaj, że każdy nowy przepis to okazja, aby dbać o zdrowie, celebrując życie w najczystszej, smakowitej formie. Odważ się, eksperymentuj, a czarna porzeczka z pewnością wynagrodzi Twoją kreatywność niepowtarzalnym aromatem i dynamiką smaku. Smacznego i na zdrowie!

Zanim świat się obudzi – moje 5 minut dla siebie

Kiedyś zaczynałam dzień od Facebooka. Budzik dzwonił, a ja z zamkniętym jeszcze okiem już sprawdzałam powiadomienia. Ktoś wrzucił zdjęcie śniadania, ktoś inny pisał o życiu, którego nie miałam. I zanim się obejrzałam – dzień nie był już mój.

Dziś… zanim ktokolwiek napisze, zanim świat się w ogóle rozkręci – ja mam swoje pięć minut. Tylko dla siebie. W ciszy, z kubkiem kawy na balkonie i widokiem przez okno, który nigdy nie ma filtra.


Moje poranne rytuały:
  1. Kubek kawy bez telefonu. To moja pierwsza modlitwa. Nie patrzę w ekran. Patrzę w parującą filiżankę.

  2. 3 linijki w zeszycie:

    • Dziś chcę...

    • Jestem wdzięczna za...

    • Jedna dobra myśl na start

  3. Balkon. Natura. Oddech. Czasem 5 minut patrzenia na niebo wystarcza, żeby przypomnieć sobie, że świat nie kręci się wokół powiadomień.

  4. Plan z dystansem. Nie „muszę zrobić wszystko”. Muszę... wziąć siebie pod uwagę.

Co to zmienia?
  • Zaczynam dzień jako JA, nie jako trybik.

  • Moje myśli nie są cudze. Są moje.

  • Jestem spokojniejsza, mniej impulsywna.

  • Mam więcej energii – paradoksalnie przez zwolnienie.

Jeśli chcesz też spróbować, zacznij od tego:
  • Nie dotykaj telefonu przez pierwsze 15 minut po przebudzeniu.

  • Wypij coś ciepłego bez żadnych rozpraszaczy.

  • Zrób jeden głęboki wdech przy otwartym oknie.

  • Zapisz choć jedno zdanie: „Dziś chcę…”

  • I przypomnij sobie: to Twój dzień. Nie ich.

Dom nie musi mieć ścian. Dom może zaczynać się od poranka, który nie boli.

Nie musisz mieć wszystkiego poukładanego. Wystarczy jeden kubek ciszy, jedno spojrzenie przez okno, jedno „Dziś chcę...” zapisane dla siebie.

Niech poranki będą Twoim nowym domem.

Dziennik Marzeń: Jak Zapisy Pomagają Realizować Najskrytsze Cele

Czy kiedykolwiek miałeś wrażenie, że Twoje marzenia, choć piękne, pozostają tylko mglistą wizją, niedotykalną i niemal nierealną? Dziennik marzeń to narzędzie, które przemienia te ulotne fantazje w konkretne, namacalne cele. To miejsce, gdzie słowa nabierają mocy, a papier staje się przestrzenią twórczą, która kształtuje Twoją przyszłość.

W codziennym zgiełku życia często zapominamy o tym, jak niezwykle ważne są nasze marzenia. To one napędzają nas do działania, dają siłę w trudnych chwilach i inspirują do przekraczania własnych ograniczeń. Pisząc o swoich marzeniach, nadajesz im strukturę i przyporządkowujesz im konkretne cele. Każdy zapis staje się krokiem na drodze do ich realizacji. To trochę jak budowanie mostu między tym, co jest, a tym, co może być - mostu, który prowadzi bezpośrednio do Twojej wymarzonej przyszłości.

Jak Rozpocząć Swój Dziennik Marzeń?

Rozpoczęcie przygody z dziennikiem marzeń nie wymaga wielkich ceremonii ani skomplikowanych technik. Wystarczy kilka prostych kroków, by nadać kierunek swoim pragnieniom:

  • Znajdź swój spokojny kąt: Wybierz miejsce, gdzie możesz usłyszeć własne myśli. To może być ulubiony fotel przy oknie lub zaciszny zakątek w Twoim ogrodzie.

  • Zacznij od wizualizacji: Wyobraź sobie bez przeszkód, jak wygląda życie, o jakim zawsze marzyłeś. Pozwól, aby obrazy, emocje i dźwięki z tego snu stały się inspiracją do Twoich notatek.

  • Ustal cele i terminy: Spisz swoje marzenia, a obok nich zapisz realne cele, które Cię do nich przybliżą. Może to być lista małych kroków lub harmonogram, który pomoże Ci systematycznie dążyć do upragnionych zmian.

  • Uwolnij kreatywność: Nie ograniczaj się tylko do słów - używaj kolorowych długopisów, rysunków, kolaży. Twoje notatki mają być odbiciem Twojej duszy, pełnym pasji i unikalności.

Pamiętaj, że dziennik marzeń to przede wszystkim przestrzeń autentyczności. To intymny zapis Twoich pragnień, w którym nie ma miejsca na osądzanie ani autocenzurę. Każdy wpis to jak mały krok ku lepszemu, pełniejszemu życiu.

Każdy zapisany cel, każda wypisana myśl ma moc, by wpłynąć na Twoje życie. Regularne powracanie do dziennika marzeń pozwala nie tylko śledzić postępy, ale też przypominać sobie, dlaczego warto dążyć do zmian. To swoisty kompas, który w chwilach zwątpienia wskazuje kierunek do spełnienia i daje siłę, by walczyć o swoje marzenia. Z czasem zauważysz, że te zapiski nie są jedynie słowami - to manifestacja Twojej wewnętrznej determinacji, paliwo, które napędza każdy kolejny dzień.

Niech dziennik marzeń stanie się Twoim codziennym rytuałem, przestrzenią, w której Twoje marzenia przybierają konkretny kształt i zaczynają kreować przyszłość. Daj sobie szansę na odkrycie, jak potężną moc mają zapisane słowa - mogą przekształcić Twoje życie, przekształcić marzenia w działanie i marzenie w rzeczywistość. Wyciągnij pióro, otwórz pierwszą kartkę i zanurz się w świat, gdzie każda linijka przybliża Cię do upragnionych celów. Twoja przyszłość czeka, byś ją stworzył!

Podziel się swoimi doświadczeniami w komentarzach - jakie marzenia zapisałeś już na papierze i jak wpływają one na Twoje życie? Niech Twoja historia stanie się inspiracją dla innych, którzy również pragną zmienić marzenia w rzeczywistość.

Czas na działanie. Czas na pisanie. Czas na Twoje marzenia! 

Nie wiem, co bardziej mnie poruszyło – trup, ksiądz czy ja sama? - Mariusz Kanios "Uczynkiem i zaniedbaniem"

To nie będzie recenzja. Bo nie jestem recenzentką. To będzie coś o mnie. O książce, która nie krzyczała, tylko szeptała. O tej pierwszej części, „Uczynkiem i zaniedbaniem”, którą skończyłam i… poczułam coś dziwnego. Nie wiem, czego się spodziewałam, sięgając po książkę, w której trup leży obok koloratki. Może szybkiej akcji, może sensacji. Może detektywa w sutannie jak z filmów klasy B. A dostałam… pytanie. I to takie, które długo nie daje spokoju.


Nie „kto zabił?”, tylko:
„A ty co zrobiłaś, gdy mogłaś coś zrobić?”
I ja wtedy zamilkłam.

Czytałam i co chwila łapałam się na tym, że nie jestem już w tej historii - tylko obok siebie.
Obok tej kobiety, którą byłam, gdy coś przemilczałam.
Obok tej dziewczyny, która wolała nie wtrącać się, nie pytać, nie widzieć.
Bo przecież nie moje. Bo po co się mieszać. Bo i tak nikt nie słucha.

A potem przychodzi ta książka i mówi:
„To też jest wybór.”

No to sobie usiadłam.
To książka, której nie przegadujesz.

Nie zamyka się jej i nie mówi: „Dobra, teraz coś lżejszego”.
Nie.
Bo to nie chodzi o fabułę (choć świetna). Ani o bohatera (choć nieoczywisty).
Tu chodzi o to wszystko, co zostaje, jak już przewrócisz ostatnią stronę.

Nie chcę Wam mówić, że „polecam” - bo to nie pasta do zębów.
Chcę tylko powiedzieć, że jeśli jesteście gotowi na spotkanie z własnym sumieniem, to może to jest właśnie ten moment.

Nie wiem, co zrobiła ze mną ta książka.
Ale na pewno nie zostawiła mnie taką samą.

Kiedyś miałam dom. Dziś mam siebie

Kiedyś miałam dom. Nie chodzi mi o budynek z numerem, płotem i listą rzeczy do zrobienia na wiosnę.
Miałam DOM – z zapachem ciasta, z obrusami, z hałasem dzieci, z moją ukochaną kuchnią i marzeniami w szufladzie. Z wakacyjnym rozgardiaszem, z przyjazną codziennością i planami „na zawsze”. Tylko że „na zawsze” skończyło się bardzo szybko.

Nie chcę opisywać szczegółów. To nie jest blog o zemście, o rozliczeniach, o dramatyzowaniu.
Ale zdrada boli tak, że pęka świat.
A kiedy ktoś, komu ufałaś najbardziej, nagle usuwa Cię ze swojego życia zostajesz z pustką, której nie da się opisać.

Pamiętam dzień, w którym się wyprowadziłam.
Nie miałam gdzie wrócić, nie miałam już nikogo.
Byłam obcą we własnej historii.
I w tamtym momencie – przestałam istnieć. Tak mi się wydawało.

Dwa lata walczyłam z ciemnością.
Nie z depresją, tylko z codziennym wstawaniem z łóżka.
Nie z lękiem, tylko z pytaniem: „Po co?”
Nie z samotnością, tylko z tym, że nie byłam już potrzebna nikomu.

Dziś… nie mam tamtego domu.
Nie mam ogrodu, nie mam rodzinnych świąt, nie mam rodziny.

Ale mam siebie.
Nie wiem, kiedy się odbudowałam. Nie było spektakularnego momentu.
Były ciche poranki.
Jedna dobra książka.
Jedno uśmiechnięte zdjęcie.
Pierwsze wyjście bez potrzeby chowania się przed ludźmi.
Jedna ciepła myśl o sobie – po bardzo długim czasie.

Zamieszkałam w Piastowie. W miejscu, gdzie nikt mnie nie znał.
Zaczęłam żyć po swojemu. Małymi krokami.
I choć nie mam już starego życia – to to, co mam, jest moje. Prawdziwe.
I czasem w tej małej kuchni, pijąc kawę o 6:00 rano, uświadamiam sobie…
Że wróciłam do domu.
Tylko on teraz jest we mnie.

Nie wiem, kto to czyta.

Nie wiem, czy jesteś w punkcie, gdzie wszystko się wali – czy może już się podniosłaś.
Ale jeśli choć raz płakałaś nad straconą wersją siebie – ten wpis jest dla Ciebie.

Nie wszystko da się naprawić.
Ale wszystko można przeżyć.
I zbudować od nowa.
Od siebie. Od wewnątrz.

Dom to nie mąż.
Dom to nie dzieci, kredyt, kaloryfer i ściany.
Dom to miejsce, w którym możesz wreszcie oddychać bez udawania.

Ten post jest dla wszystkich, którzy też zaczęli od zera.

Napisz słowo. Serce. Kropkę. Nie musisz się tłumaczyć.
Ja wiem, że jesteś.
I to już bardzo dużo.

Podziel się tym wpisem, jeśli kogoś poruszył.

Jeśli też odbudowujesz się z kawałków – nie jesteś sama.